A ja na święta, jak co rok, muszę iść do teściowej, gdzie się zbiera niezliczony tłum wujków i cioć z licznym rodzeństwem, no i, oczywiście siostra męża będzie ze swoim mężem i synem - wszyscy gorliwi katolicy, ale teściowa i szwagier to naj... spośród wszystkich...
Ech, jak co rok im bliżej do jakichś świąt religijnych(jak teraz), tym bardziej na samą myśl ogarnia mnie zniechęcenie i opuszcza dobry humor... Jeżeli kto ma w rodzinie gorliwych katolików, to wie, o czym mówię.
Oni nie ustają mnie nawracać, choć stanowczo oznajmiłam, co sądzę o katolicyzmie i o ich świętach... jejku, jak wspomnę -
"zjedz jajko, bo święcone, zjedz chlebek, bo święcony" - z naciskiem na "bo święcony", to już teraz mam wymiotne odruchy... poważnie. I nie krzykniesz przecież, ani nie urwiesz tego... bo się zgorszą.... a tak mnie korci powiedzieć, żeby nie mówiła mi tych rzeczy, bo tę komentarze przyprawiają o mdłości, a jajko w przełyku staje... eeech
A przecież dobrze wiedzą, co ja myślę o ich niby "wierze", bo kiedyś odbyli ze mną rozmowę - natarczywe przekonywanie z ich strony o tym, że wytrwałość w pielgrzymkach i modlenie się przed "cudownymi" obrazami, daje upragnione efekty i że bodajże w Piaskach jest "święty" obraz, przed którym niejeden został uzdrowiony, a ktoś nawet przez 11 lat chodził o kulach, a na 12 rok został uzdrowiony - i podobne opowieści, przerywane bezskutecznymi wysiłkami z mojej strony, uświadomić ich o pierwszych przykazaniach Dekalogu. Za każdym razem, jak próbowała to powiedzieć i mówiłam czasem aż krzycząc, działo się naprawdę coś dziwnego - za każdym razem jak tylko to robiłam, podnosiła się taka wrzawa, że wszyscy mówili na raz, a nikt nie słuchał, jakbym nie krzyczała. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale bolało mnie potem gardło od tych nieudanych prób ich przekrzyczeć... naprawdę. Całe zamieszanie zakończyło się tym, że mój Kościół, to sekta. Odpowiedziałam im, że akurat przeciwnie, że sami są w sekcie, to tak ich zatkało, że na tym rozmowa i się skończyła. Ot i pytanie: - po co się pchać z jajkami, "bo święcone"? Ja jajko mogę zjeść, ale nie musi mi nikt zaraz dodawać "bo święcone", bo przecież tłumaczyłam...
To całe szczęście, że mąż (niepraktykujący katolik) ma te całą religijność głęboko... gdzieś, bo bym nie wytrzymała. I tak ich jest za dużo. Mąż, chociaż i niewierzący (ciągle mam nadzieje, że to się zmieni), ale w tych sprawach zawsze staje po mojej stronie, przyznając mi racje. I za to dzięki serdeczne.
A co u was?
Pozdrawiam